czwartek, 29 stycznia 2015

IV

Następnego dnia jechaliśmy do szkoły w zupełnej ciszy. Odpowiadało mi to. Przecież nie staniemy się najlepszymi przyjaciółmi tylko dlatego, że nawet dobrze nam się rozmawiało. To nie głupi film, gdzie wrogowie wpadają sobie w ramiona i wszystko jest cacy. To życie.
Przez całą podróż uczyłam się słówek na angielski. Po powrocie do domu poprzedniego dnia nie miałam ochoty na odrabianie pracy domowej, czy na naukę. W skutek tego próbowałam skupić wzrok na podskakującym na moich kolanach podręczniku. Ciężko mi było cokolwiek odczytać, bo autobus był stary i mocno nim telepało. Dawałam jednak radę, ponieważ uczyłam się często w ten sposób. Bo po co marnować czas wolny w domu, kiedy mam tyle wolnego czasu w drodze do szkoły?
Przez ten cały czas Patryk po prostu się uśmiechał. Co chwilę jednak zerkał na mnie. Nie przejmowałam się jego zachowaniem. Zawsze był dziwny.
Wyszliśmy z autobusu i skierowaliśmy się w stronę szkoły. Szłam swoim zwyczajowym, wolnym tempem. Chłopak dotrzymywał mi kroku, choć w jego wykonaniu było to odrobinę zabawne. Miał długie nogi. W czasie, kiedy ja robiłam dwa wolne kroki, on robił jeden. Wyglądało to trochę pokracznie.
Weszliśmy do szkoły, a następnie do szatni. Na szczęście w środku udało mi się go zgubić. Zmieniłam buty, zdjęłam kurtkę, czapkę i szalik. Był piątek, jedyny dzień, w którym Michał przychodził później niż ja. Jego klasa zaczynała dziś lekcje od drugiej godziny, czyli od dziewiątej. Bardzo chciałam z nim porozmawiać i zapytać, jak minęła rocznica jego związku. Nie chciałam pytać przez telefon. Wolałam pogadać w cztery oczy.
Właśnie szłam na matematykę, gdy usłyszałam:
-Mela!
Jedna jedyna osoba na świecie tak mnie nazywała. Osoba, która w moich przypuszczeniach nie miała do roboty nic więcej, niż zastanawianie się, czy dany kolor szminki pasuje jej do majtek.
Z szatni przepychała się w moją stronę Weronika Marczuk. Naprawdę nie wiedziałam, jakim cudem pozwalano jej się tak ubierać do szkoły.
Dziewczyna jak zwykle miała na twarzy pełny makijaż. Chyba nawet zbyt pełny. Małe, niebieskie oczy okalały doklejane sztuczne rzęsy, oczywiście mocno wytuszowane. Usta, które wyglądały, jakby nie raz przeszły kontakt ze strzykawką, były pomalowane czerwoną szminką. Z natury proste włosy dziś były ułożone w loki. Bluzka z dekoltem i mega obcisłe spodnie. Dziwiłam się, jakim cudem ona może się w nich w ogóle poruszać. Dziwiłam się też, dlaczego dyrektor oraz nauczyciele pozwalają jej się tak ubierać.
- Cześć - powiedziała, gdy do mnie podeszła. Zastanawiałam się, o co jej chodzi.
- Hej - powiedziałam powściągliwie. Od czasu, kiedy ją poznałam, nie rozmawiałam z nią dużo razy. Nie lubiłam dziewczyn, dla których najważniejszymi rzeczami na świecie są kosmetyki.
- Co tam u ciebie?
Podjęłam przerwaną wędrówkę do klasy. Weronika, jakby była moim cieniem, ruszyła za mną.
- Dlaczego pytasz?
Wzruszyła ramionami.
- Z ciekawości - odparła.
- Daruj sobie tą gadkę szmatkę. Nie mam czasu na pogaduszki - w sumie, to gdybym miała wybierać między lekcją matematyki, a gadaniem z tym plastikiem, wybrałabym jednak plastik. Wygrałaby z dość niewielką przewagą, lecz jednak. Nienawidziłam matematyki. Dawałam sobie radę, nawet dobrze mi szło. Ale liczby to liczby, nic ciekawego.
- Masz... Masz może numer telefonu tego nowego, Patryka?
Mimo że byłam jakieś trzy kroki od klasy, stanęłam jak wryta.
- Po co ci jego numer? - zapytałam.
Weronika i Patryk. Ciekawe.
- Bo wiesz... On jest fajny... I ładny...
- Ładna może być dziewczyna. Chłopak, jak już coś, przystojny - odparłam. Nie wiem czemu, ale zawsze, kiedy słyszałam określenie "ładny chłopak" miałam ochotę się roześmiać.
- Dobra, nie ważne. Masz jego numer?
- Nie mam. Dlaczego nie poprosisz  Patryka, żeby ci go podał? To takie trudne do wykrztuszenia?
Według mojego zegarka, dzwonek miał rozbrzmieć za dwie minuty. Dalsza rozmowa z tą irytującą dziewczyną była bezsensowna. Zerknęłam do klasy, szukając tematu naszej rozmowy. Jeszcze go tam nie było.
- A nie mogłabyś ty go poprosić o numer? - poprosiła, szybko mrugając oczami. Może takie triki działają na idiotów, lecz nie na mnie. Zanim zdążyłam odpowiedzieć, dodała - Tylko nie mów, że to dla mnie!
- Słuchaj - zaczęłam - nie mam zamiaru być twoją wysłanniczką. Jeśli chcesz mieć numer Patryka, to sama sobie go zdobądź -warknęłam.
Kiedy skończyłam, zauważyłam, że oczy dziewczyny były maksymalnie rozszerzone. Jakby dostała wytrzeszczu. Może jednak byłam dla niej zbyt wredna? Jednak wzrok dziewczyny nie był zawieszony na mnie, lecz skierowany na przestrzeń za mną. Odwróciłam się, chcąc zobaczyć, co ją tak przestraszyło. I dostałam odpowiedź. Tuż za mną stał roześmiany temat naszej konwersacji. Patryk.

sobota, 24 stycznia 2015

III

Siedzieliśmy w autobusie już od kilku minut, a Patryk nie odezwał się ani słowem. Tylko patrzył na mnie, jakbym była jakimś okazem w muzeum. Denerwowało mnie to. Mówił, że chce pogadać, a tymczasem nie wydał z siebie ani słowa.
- Zamierzasz coś powiedzieć? - zapytałam zirytowana. Najpierw mi się narzuca i mówi, że chce tylko porozmawiać, a jak przychodzi co do czego to siedzi bez słowa. Dziwak.
- Zamierzam - odpowiedział - Chcę wiedzieć o tobie więcej - oznajmił.
- Dlaczego? - spytałam - Przecież mnie znasz.
- A przypominasz sobie, żebyśmy kiedykolwiek rozmawiali ze sobą? - po   krótkim zastanowieniu pokręciłam przecząco głową - Właśnie. Znam cię tylko powierzchownie. Wiem to, co inni o tobie mówili. Chcę się o tobie dowiedzieć od ciebie.
- Dlaczego?
- Bo mi się podobasz - powiedział z nonszalancją.
- Tak nagle zaczęłam ci się podobać? Z dnia na dzień?
- Zawsze mi się podobałaś - odparł.
- Cóż, wybrałeś dziwny sposób na okazywanie tego.
- Każdy chłopak musi do czegoś dojrzeć. Najlepszym sposobem, aby to osiągnąć jest uczenie się na błędach. Co z tego, że inni mówią, że tak nie wypada. Trzeba się o tym przekonać na własnej skórze.
Głębokie. Mimo że dowiedziałam się, o co mu chodzi, nadal mu nie wierzyłam. Zawsze byłam nieufna.
- Dobrze. Co chciałbyś wiedzieć?
Uśmiechnął się.
- Wszystko.
Więc rozmawialiśmy. O wszystkim. O szkole, rodzinie, problemach, zainteresowaniach i zwykłych błahostkach. Patryk był bardzo zaangażowany, jednak pozostawał tak samo irytujący, jak go zapamiętałam.
Przez cały ten czas uważałam, że jest głupim, rozpieszczonym i bogatym dzieciakiem. Nie sądziłam, że może okazać się inteligentny i - na swój sposób - zabawny. Czuł się swobodnie w moim towarzystwie.
Za każdym razem, gdy dostawał odpowiedź na swoje pytanie, szczerzył się jak dziecko. Chłonął moje słowa z coraz większą ciekawością. Zadawał co raz więcej pytań. Czasem zbyt osobistych. Jednak było to bardziej interesujące, niż jazda w ciszy.
- Zanudzam cię? - zapytał, gdy się zamyśliłam. Zastanawiałam się nad tym, co mama ugotowała dziś na obiad. Zrobiłam sobie rano dwie kanapki, które zdołałam zjeść w międzyczasie. Jednak to chyba za mało. Teraz boleśnie odczuwałam tego skutki. Byłam okropnie głodna.
- Nie, nie. Przepraszam, zamyśliłam się.
Patryk uważnie mi się przyjrzał.
- Coś się stało? Zadałem niestosowne pytanie?
- Nic takiego. Zgłodniałam odrobinę.
Chłopak uśmiechnął się. Wziął swój plecak i zaczął w nim grzebać. Po chwili wyjął małe pudełeczko.
- Wiem, że to niewiele, ale jednak coś - powiedział, odkrywając pokrywkę.
W środku znajdowała się sałatka. Z pomidorem, papryką, ogórkiem serem fetą i oczywiście sałatą. Jedna z moich ulubionych. Podał mi ją.
- Co robisz? - zapytałam, kiedy dorzucił do tego mały, srebrny widelczyk.
- Bon appetit - rzucił w odpowiedzi - mama stwierdziła, że jem za mało owoców i warzyw. Dziś zjadłem już dwie takie porcje. Normalnie byłbym głodny, jednak zdołałem przemycić z kuchni kilka kanapek - powiedział.
- Och. Dzięki, nie wiem jak ci się odwdzięczę. Umieram z głodu - powiedziałam, po czym zaczęłam zjadać to małe cudo. Od dziecka uwielbiałam wszelkiego rodzaju rośliny jadalne. Rodzice zawsze mówili mi, że jestem odmiennym dzieckiem. Gdy w przedszkolu na obiadach wszyscy chowali nietkniętą surówkę pod kupkę ziemniaków, ja zjadałam ją ze smakiem.
- Dobra, prawda? Mama zapisała się kiedyś na kurs robienia sałatek. Osiągnęła w tym mistrzostwo.
Rzeczywiście, to było przepyszne. Pokiwałam głową. Patryk uśmiechnął się.
- Powiedz mi coś o sobie - rzekłam, gdy już otwierał usta. Dużo już się o mnie dowiedział. Teraz ja chciałam poznać jego.
- Dobrze - powiedział - Jakieś konkrety?
Zastanowiłam się. Palnęłam pierwszą rzecz, jaka przyszła mi na myśl.
- Jeździsz na nartach albo na snowboardzie? - przecież był środek zimy. Za trzy tygodnie zaczynały się ferie zimowe. Ja wybierałam się z rodzicami na narty w góry.
- Snowboard. Pamiętam, jak zaczynałem się uczyć. Miałem ze cztery lata.
- Umiesz jakieś triki?
- Mogę pochwalić się tytułem mistrza kategorii juniorów, który zdobyłem w snowparku w Białce Tatrzańskiej - odparł ze śmiechem.
Więc stąd ta wysportowana sylwetka.
- Aleś ty skromny - zażartowałam.
Patryk uśmiechnął się.
- Mam jeszcze wiele zalet.
Okej, zrobiło się odrobinę niezręcznie. Ja jadłam sałatkę. On znów się mi przyglądał. Nie mogłam go zrozumieć. Czasem dało się z nim normalnie porozmawiać. Czasem zachowywał się jak totalny dupek.
- Gdzie byłeś przez ten rok? - zapytałam. To była chyba jedyna rzecz dotycząca jego osoby, która na prawdę mnie interesowała. Chłopak na moment przestał się uśmiechać.
- To nie jest dla mnie zbyt przyjemny temat rozmowy - powiedział. Jego głos się zmienił. Patryk wyraźnie posmutniał. Nie chciałam zbyt naciskać na widocznie niekomfortowy temat dyskusji.
- Gdybyś był owocem, to jakim?
Wybuchnął śmiechem.
- Skąd takie pytanie?
- Stąd, że jest takie odmienne. Jaki jest sens pytać o zwykłe i oczywiste rzeczy?
- Nie mam pojęcia. Chyba pomarańczą.
- Dlaczego?
- Na zewnątrz twarda, w środku kwaśna. Nie ma miejsca na słodkości. A ty?
- Arbuzem - uśmiechnęłam się - Twardy na zewnątrz, słodki w środku, lecz zdarzają się pestki, nawet dość często. Zjadasz go,  zostawiając pestki i skórkę.
Spojrzał na mnie. Jego jadeitowe oczy błyszczały. Wpatrywał się w moje z taką intensywnością, jakby zobaczył ósmy cud świata. Normalna dziewczyna byłaby teraz  w siódmym niebie. Właśnie. Normalna.
- Ubrudziłam się gdzieś? - zapytałam.
Patrzył jeszcze przez chwilę, po czym odwróci głowę w stronę kierunku jazdy.
- Nie - odparł.
Dojeżdżaliśmy do Targowa. Patryk nie odezwał się już ani słowem. Wrócił mu jego zwykły humor, wolał się jednak tylko na mnie gapić. Zaczynałam już powoli się do tego przyzwyczajać.
Wstałam z miejsca, aby nacisnąć guzik, który informował kierowcę, żeby zatrzymał się na najbliższym przystanku.  Właśnie miałam wychodzić, gdy usłyszałam:
- Do jutra.
Pogodzona z faktem, że codziennie będę się z nim widywać, odparłam:
- Do jutra.

środa, 21 stycznia 2015

II

Zaciekawiona, ale zarazem odrobinę przestraszona, zapukałam w drzwi gabinetu dyrektora, który znajdował się tuż obok pokoju nauczycielskiego. Po krótkiej chwili usłyszałam stłumione słowo "proszę". Otworzyłam drzwi i powoli weszłam do środka.
Rzadko bywałam w tym miejscu. Zazwyczaj posyłali mnie tu nauczyciele w różnorakich sprawach. Nigdy jednak nie wylądowałam na dywaniku.
Pokój urządzony został w kolorach brązu i beżu. Po przeciwnej stronie od wejścia stało biurko z dwoma krzesłami po przeciwnych stronach. Meble wykonano z drewna o głębokim, ciemnym odcieniu. Głównym oświetleniem było wielkie okno  umiejscowione naprzeciwko drzwi. Charakteru nadawały temu pomieszczeniu  wysokie po sufit regały, po brzegi wypełnione książkami. Nie był to duży gabinet. Raczej gabinecik.
Na krześle siedział dyrektor. Wysoki i szczupły facet między czterdziestką a pięćdziesiątką na karku. Miał wielki, szpiczasty nos, wąską i podłużną twarz oraz szare oczy. Przez środek głowy biegł szeroki pas łysiny, zostało mu jednak trochę włosów. Uczniowie przezywali go Łysy. Niezbyt oryginalne, lecz trafne.
Nie był w tym pomieszczeniu sam. U jego boku stała pani Skrzypczyk z dość nieciekawą miną. Właśnie zastanawiałam się, o co w tym wszystkim chodzi, gdy dyrektor bez zbędnej straty czasu oznajmił:
- Doszły mnie słuchy, że niezbyt miło przywitałaś dziś nowego ucznia, Patryka Sowickiego.
Łysy spojrzał na mnie wyczekująco. Pewnie sądził, że zacznę go przepraszać i powiem, że nigdy więcej się to nie powtórzy. Ha! Wolne żarty.
- Tak się składa, że znam Patryka już od pewnego czasu. Jesteśmy dobrymi kolegami - małe kłamstwo dla większego dobra.
- Nie brzmiało to jak sprzeczka dobrych kolegów. Widać było w tobie agresję, więc się zaniepokoiłam - wtrąciła nauczycielka.
- Nie ma powodu do obaw, proszę mi wierzyć. To była zwykła koleżeńska wymiana zdań.
Podczas moich odpowiedzi dyrektor oparł podbródek na złączonych w palcach rękach i uważnie się przyglądał. Typ obserwatora.
- Dobrze, możesz iść z powrotem na lekcje. Wolałbym jednak nie spotkać się znów tutaj w podobnej sytuacji - oznajmił po chwili.
Kiwnęłam twierdząco głową i powoli wyszłam z gabinetu. Zamknęłam drzwi i odwróciłam się. O przeciwległą ścianę opierał się Patryk, jak zwykle z tym swoim wiecznym uśmieszkiem na twarzy. Chyba nigdy się od niego nie uwolnię.
- Jesteśmy dobrymi kolegami, hę? Cóż, nie wiedziałem, że sprawa między nami tak szybko się toczy.
Jego usta rozciągnęły się w szerokim uśmiechu.
- Przepraszam, spieszę się na lekcję.
Za chwilę miał rozbrzmieć drugi dzwonek, oznaczający początek lekcji. Między długą przerwą a zajęciami mieliśmy dodatkowe kilka minut na dojście do klas, lub, jak w przypadku WFu, przebranie się w strój do ćwiczeń.
- Wiem. Chciałem tylko pogadać. Same sztywne osoby w tej szkole. Tylko ty mnie interesujesz.
Mimo, że nadal byłam zirytowana jego nagłym pojawieniem się z powrotem w moim życiu, zrobiło mi się go żal. W tym liceum na prawdę było mało ciekawych osób. Pamiętałam, jak w pierwszym dniu zajęć próbowałam znaleźć sobie znajomych. Nic z tego nie wyszło. Miałam jednak Michała. Jeden taki przyjaciel to jak milion innych.
Patryk był sam. W przeszłości ciągle otoczony wianuszkiem znajomych. A teraz? Jedyną znajomą dla niego osobą byłam ja.
- Jeżeli tak bardzo chcesz rozmawiać, to pogadamy w autobusie.
Oczy Patryka rozbłysły w jednej chwili. Na odchodne pomachałam mu ręką. Chłopak uśmiechnął się w odpowiedzi.
Lekcje skończyłam o czternastej pięć. Do autobusu miałam jeszcze godzinę. Nie musiałam jednak siedzieć bezczynnie. Michał już dawno był po zajęciach, lecz jak  zawsze czekał na mnie, żeby dotrzymać mi towarzystwa.
- Zdecydowaliście już, co będziecie dziś robić? - zapytałam. Otóż dzisiaj był dla mojego przyjaciela wyjątkowy dzień. Druga rocznica związku.
- Poszliśmy na kompromis. Pójdziemy najpierw na film, a potem na kolację - odparł.
Monika upierała się przy tym, żeby iść do kina. Niestety, w repertuarze znajdowały się tylko komedie i okropne romansidła, które dziewczyna uwielbiała. Michał natomiast wręcz przeciwnie. Kochał filmy akcji oraz sci-fi. Ja też. Dlatego nie dziwiłam się, gdy mówił o tym z taką miną, jakby wypił pół litra soku z cytryny. Nie, żebym miała coś do tego owocu. Uwielbiam go.
Michał nalegał, aby poszli do wykwintnej restauracji. Uwielbiał takie romantyczne klimaty. No i kochał jedzenie. Taki szczegół.
- Dasz radę. Może nawet uda ci się trochę zdrzemnąć na tym filmie.
Monika wybrała najsłodsze romansidło jakie kiedykolwiek powstało. Pozostało mi więc pocieszać przyjaciela.
- Może - odpowiedział.
Siedzieliśmy razem w szatni. To był nasz codzienny rytuał. Po prostu gadaliśmy.
- O co chodziło Łysemu? Czemu trafiłaś na dywanik?
- Skrzypczyk powiedziała mu, że niezbyt miło odnoszę się w stosunku do nowego ucznia.
Michał zaśmiał się.
- W tym przypadku to całkiem naturalna reakcja. Jak z tego wybrnęłaś?
- Powiedziałam im, że jesteśmy dobrymi kolegami i to była tylko koleżeńska sprzeczka. To jednak nie istotne. Wyobraź sobie, że wychodzę z gabinetu dyrektora, a pod drzwiami czeka na mnie ten idiota.
- Łysy? Przecież nie można być w dwóch miejscach na raz - zażartował.
- Nie ten idiota - zaśmiałam się w odpowiedzi.
- Czy on cię przypadkiem nie prześladuje? - zapytał z zaciętą miną. Naprawdę się o mnie troszczył.
- Sama nie wiem, co o tym myśleć. Powiedział, że chce tylko pogadać. Więc pewnie się dzisiaj dowiem o co mu chodzi.
- Myślałem, że nie masz ochoty z nim rozmawiać?
- Bo nie mam. Ale chcę wiedzieć, o co mu chodzi.
Rozmawialiśmy jeszcze chwilę, po czym zerknęłam na zegarek. Do autobusu miałam piętnaście minut.
- Powinnam się zbierać - powiedziałam - Dobrze wiesz, że nie zbyt lubię szybko chodzić.
Ubrałam kurtkę, szalik i czapkę oraz zmieniłam buty.
Pożegnałam się z Michałem, życząc mu miłej rocznicy. Chłopak tylko spojrzał na mnie i powiedział:
- Nie daj mu się.
Kiwnęłam głową. Jakiekolwiek zamiary ma Patryk, nie zamierzam mu tego ułatwić.
Wyszłam ze szkoły i skierowałam się w stronę przystanku. Na szczęście po południu było cieplej, niż gdy rano zmierzałam do szkoły. Nie znacznie, ale jednak.
Patryk już siedział na przystanku. Kiedy podeszłam, aby usiąść, powiedział:
- Już zaczynałem się martwić, że nie przyjdziesz.
Oczywiście zaakcentował to głośnym śmiechem. Zapowiadała się męcząca podróż do domu.

poniedziałek, 19 stycznia 2015

I

Zirytowana szłam przez miasto w kierunku szkoły. Z przystanku musiałam iść dodatkowo pół kilometra. Zazwyczaj pokonywałam ten odcinek wolnym krokiem, ponieważ do pierwszej lekcji miałam jeszcze pół godziny. Tym razem pędziłam szybciej niż kiedykolwiek w życiu.
Przez całą drogę autobusem Patryk albo mnie ignorował, albo ciągle się na mnie patrzył. Nie znoszę takiego zachowania. Wolałabym, żeby ciągle coś mówił, niż bez słowa siedział i się gapił. Chciałam wstać z tego niefortunnego miejsca, jednak myśl o staniu przez półtora godziny nie nastrajała pozytywnie. Udawałam więc, że go nie widzę. Dalej czytałam powieść, która tak mnie wciągnęła, że niemal zapomniałam o jego obecności.
Niestety teraz boleśnie odczuwałam każde jego kroki, od których usilnie próbowałam się oddalić. Kiedy tylko przyśpieszyłam, on robił to samo.
- Co tak szybko? Zawsze tak biegasz do szkoły?
Postanowiłam go ignorować. Jeżeli tak bardzo chce mnie wkurzyć, musi się trochę postarać. Nie dam mu się tak łatwo.
- Więc? Zamierzasz mi odpowiedzieć, czy będziesz zgrywać obrażoną księżniczkę? - drwił ze mnie. Nie musiałam nawet na niego patrzeć, żeby wiedzieć, że ma z tego ubaw po pachy. Ledwo powstrzymałam się od odwrócenia się i podbicia mu oka. Co jak co, ale celuję dość dobrze.
Weszłam do szkoły zbudowanej na jednym poziomie. Brak piętra oznaczał, że szkoła była na prawdę ogromna. Naprzeciw wejścia był szkolny sklepik z kosmicznymi cenami. Z prawej strony znajdowała się mała szatnia, w której zawsze panował tłok, a tuż obok sala gimnastyczna. Pokój nauczycielski umiejscowiony był na tyłach szkoły, bliżej sal lekcyjnych.
Przebijałam się przez tłum, starając dopchać się do swojego haczyka. W tym liceum nie było szafek, więc musieliśmy sobie radzić. Wybrałam więc na początku roku miejsce w kącie szatni, a nad ostatnim haczykiem napisałam korektorem A.K., czyli moje inicjały. Zdjęłam swoją czarną kurtkę, szarą czapkę oraz szalik w tym samym kolorze i powiesiłam je. Zamieniłam czarne kozaki na zwykłe szkolne trampki. Ciągle czułam na sobie czyiś wzrok. Odwróciłam się, i stanęłam twarzą w twarz z Patrykiem.
- Boże, czy ty mnie śledzisz? Uważaj sobie, bo pozwę cię do sądu za nękanie mnie - zagroziłam. Chłopak wybuchnął śmiechem.
- Widzimy się na lekcji - odparł i odszedł. Odwróciłam się, żeby podnieść plecak z ziemi, lecz w tym momencie ktoś zasłonił mi oczy rękami.
- Zgadnij kto to? - wszędzie poznałabym ten głos. Roześmiałam się i odwróciłam przodem do mojego najlepszego przyjaciela.
Michał był bardzo wysokim i szczupłym blondynem o mlecznobiałej karnacji. Rok starszy ode mnie, już na akademii z okazji rozpoczęcia roku zapałał do mnie sympatią. Miły, zabawny, a jego stalowoszare oczy zawsze się śmiały. Bardzo dobrze się uczył, miał same piątki. Nie raz uratował mi tyłek, gdy tuż przed jakimś ważnym sprawdzianem w śmieszny sposób wytłumaczył mi, o co w tym wszystkim chodzi. Czasem dawał mi korepetycje, był bardzo dobrym nauczycielem.
Niektórzy mówią, że przyjaźń damsko-męska nie istnieje. Bzdura. Michał miał dziewczynę, którą kochał nad życie. A ja? Ja traktowałam go jak starszego brata. Nasza więź była czysto przyjacielska.
- Cześć - rzuciłam z uśmiechem - Co tam? Jak przygotowania do imprezy?
- Wszystko w jak najlepszym porządku. Szykuj się na imprezę roku, to już za tydzień!
- Ponad tydzień - poprawiłam go.
- Czy to ważne? Chodź, idziemy na lekcje.
Michał zawsze odprowadzał mnie do klasy na pierwsze zajęcia.
- Wiesz, że mam jeszcze dziesięć minut wolności?
- Właśnie, dlaczego przyszłaś dzisiaj tak szybko? Zazwyczaj ledwo się wyrabiasz.
W momencie, gdy to mówił, minął nas temat naszej rozmowy.
- Przez niego - mruknęłam.
Na szczęście Michał był bystry. Wiedział o moich problemach z Patrykiem. Pokazałam mu kiedyś jego profil na facebooku, więc wiedział, jak on wygląda.
- Co on tu robi? Podobno się przeprowadził? - Mój przyjaciel był równie zdziwiony jego powrotem jak ja.
- Sama chciałabym wiedzieć.
Doszliśmy do sali biologicznej, gdzie miałam dziś pierwszą lekcję, i pożegnałam się z Michałem, który poszedł szukać Moniki, swojej dziewczyny. Powiedział, że miała na niego czekać przed salą matematyczną.
Weszłam do średnich wymiarów sali, gdzie w czterech rzędach stały pojedyncze ławki. Pani Skrzypczyk, pulchna nauczycielka biologii o czarnych włosach, która zawsze nosiła wielobarwne sweterki, siedziała już przy biurku, popijając kawę i przyglądając się rozgadanym uczniom. Jednak to nie jej widok mnie zdziwił a zarazem zirytował. Był to dużo gorszy, bardziej wnerwiający widok.
Patryk. Siedział w mojej ławce. Nasza klasa była nieliczna, zaledwie dwadzieścia trzy osoby. Było tyle wolnych miejsc a on musiał zająć właśnie to. Byłam pewna, że nie zdarzyło się to przez przypadek.
Jak chmura gradowa ruszyłam w stronę swojego krzesła, tuż pod oknem, druga ławka od biurka nauczyciela. Tymczasem ten imbecyl siedział wyluzowany, z tym swoim irytującym uśmieszkiem i przyglądał mi się.
- Skąd wiedziałeś, że to moja ławka? - bardziej warknęłam, niż spytałam.
- Ta urocza dziewczyna przy drzwiach raczyła mnie poinformować - rzucił, szczerząc się jak małe dziecko.
Zerknęłam we wskazaną mi stronę. Stała tam Weronika Marczuk, najbardziej pusta lala jaką kiedykolwiek poznałam. Ledwo zdawała z klasy do klasy, a po szkole krążyły plotki, że to dzięki kasie swojego ojca jakimś cudem nigdy nie kiblowała. Nie dziwiłam się, że Patryk tak łatwo wyciągnął od niej tę informację. Weronika dla byle jakiego osobnika płci męskiej zrobi wszystko.
- Sprytnie. Wybrałeś sobie najsłabsze ogniwo, żeby mnie wnerwić? Co jak co, ale stać cię na więcej - rzekłam, po czym założyłam ręce na piersi i przeniosłam ciężar ciała na lewą nogę.
- Chciałem tylko pogadać bez tej całej aury nienawiści między nami. Czy zgodziłabyś się porozmawiać ze mną w cztery oczy? Nie musisz mnie już odrzucać. Zmieniłem się.
Czułam na sobie badawczy wzrok nauczycielki. W chwili, gdy Patryk skończył mówić, zadzwonił dzwonek oznaczający początek lekcji.
- Rozmawiać możesz sobie zawsze. Tylko nie ze mną. A teraz, czy byłbyś tak miły i przesiadł się do innej ławki, zanim wydłubię ci oczy? - spytałam przepełnionym słodkością głosikiem. Patryk tylko roześmiał się i wstał, a na odchodne rzucił szeptem :
- Tak samo urocza, jak zapamiętałem.
Tuż po tym puścił mi oczko i zajął miejsce dwa rzędy za mną. Usiadłam na swoim krześle, złość we mnie kipiała. Jak on śmie się tak zachowywać w stosunku do mnie?
Pani Skrzypczyk omiotła spojrzeniem klasę, sprawdziła obecność, a następnie zajęła się prowadzeniem lekcji o Ewolucji. Byłam prawdziwą uczennicą, więc zajęłam się tym, co prawdziwa uczennica potrafi najlepiej - słuchać jednym uchem i bazgrać po zeszycie. W ten sposób lekcja mija szybciej.
Minęły już cztery lekcje, co oznaczało półgodzinną przerwę. Od czasu ostatniego incydentu ,  Patryk nie narzucał mi się. Jednak cały czas czułam na sobie jego wzrok.
 Siedziałam w szatni z Michałem i Moniką. Monika ubrała się dzisiaj podobnie do mnie : Ja miałam na sobie niebiesko czarną koszulę w kratę, co według mnie ładnie współgrało z błękitnymi oczami, oraz zwykłe czarne legginsy. Monika nosiła dziś czarne obcisłe  jeansy, a do tego dobrała luźną koszulę w kolorze écru. Ona zawsze wyglądała perfekcyjnie : Długie do pasa kręcone i ciemnobrązowe włosy ułożone miała w idealne fale. Duże oczy tego samego koloru okalały gęste rzęsy. Była dość niska, mierzyła zaledwie metr sześćdziesiąt sześć, lecz i tak przewyższała mnie o dobre dwa centymetry. Była dobrą przyjaciółką, lecz nie idealną. Często bywała zazdrosna i mnie i Michała, choć nie raz tłumaczyliśmy jej, że nie ma o co.
Całą przerwę spędziłam w towarzystwie sprzeczających się Moniki i Michała. Lubili się sprzeczać, a ja w to nie ingerowałam.
Zamiast po prostu siedzieć i słuchać, o czym rozmawiają, wyjęłam książkę od matematyki i zaczęłam uczyć się wzorów, których znajomość potrzebna mi była do zaliczenia zbliżającego się sprawdzianu. Zazwyczaj wszystko odkładałam na ostatnią chwilę.
Przerwa skończyła się, gdy akurat wkuwałam ostatni wzór. Pożegnałam się z przyjaciółmi i wyszłam z szatni. Właśnie pokonywałam krótką drogę do sali gimnastycznej, ponieważ na następnych dwóch godzinach lekcyjnych miałam WF, gdy usłyszałam przez radiowęzeł:
- Amelia Kubicka proszona jest o natychmiastowe zgłoszenie się do gabinetu dyrektora.
Świetnie.

sobota, 17 stycznia 2015

Prolog

Kolejny dzień. Kolejna podroż do szkoły. Nudne lekcje, praca domowa, powrót do domu. Nic szczególnego. Tak wyglądała moja codzienność.
Dziś jednak wydarzyło się coś innego. Siedziałam na przystanku autobusowym, czekając na pojazd z numerem 37. Marzłam na styczniowym mrozie, słuchając radia w telefonie. Codzienne dojazdy do szkoły nie były dla mnie niczym nowym. Jako czternastolatka zadziwiająco dobrze przeszłam testy, na które wysłali mnie rodzice w celu sprawdzenia mojej wiedzy. Napisałam je na dziewięćdziesiąt dwa procent, najlepiej w całej grupie składającej się z czterdziestu siedmiu osób w wieku od trzynastu do szesnastu lat. Właśnie dlatego musiałam codziennie przebywać półtoragodzinną podróż autobusem. Rodzice wysłali mnie do najlepszej szkoły w rejonie naszego powiatu, choć szczególnie wybitna nie była. Zwykła szkoła z przeciętnym poziomem nauczania. Jednak lepsze to, niż moja poprzednia szkoła.
Mój pojazd znowu się spóźniał. Na palcach jednej ręki mogłam policzyć sytuacje, gdy przyjechał punktualnie. Poprawiłam czapkę, spod której wystawały moje średniej długości blond włosy. Przetarłam oczy, ciągle senna po źle przespanej nocy. Gdybym była jak większość dziewczyn które znam, martwiłabym się, że tusz mi się rozmazał. Ja jednak wolałam zawsze dłużej pospać, niż wstawać wcześnie tylko po to, by nałożyć na twarz "tapetę". Poza tym, nie chciałam niszczyć sobie cery w wieku szesnastu lat kosmetykami.
Słońce dopiero wychyliło się zza horyzontu, gdy w oddali zauważyłam zbliżający się autobus. Nie jechał szybko, drogi w miasteczku Targów nie są najlepszej jakości i pełno w nich dziur. Wstałam z ławeczki czekając aż pojazd podjedzie na przystanek. Weszłam do autobusu witając się z jego kierowcą, przemiłym facetem około czterdziestki o imieniu Adam. Ruszyłam ku mojemu stałemu miejscu, na końcu z lewej strony pojazdu, po drodze mówiąc "cześć" znajomym. Lecz dopiero w połowie drogi to zauważyłam. Na moim miejscu już ktoś siedział. I nie był to zwykły nieznajomy.
On. Ostatnia osoba na świecie, którą chciałabym spotkać. Nie widziałam go od roku, plotki głosiły, że się wyprowadził. Teraz patrzył prosto na mnie. Kręcone włosy koloru ciemnego brązu, szczupła twarz i figlarne zielone oczy. Złośliwy uśmieszek. Wysoki, szczupły i wysportowany. Mój wróg numer jeden od czasów przedszkola. Patryk Sowicki.
Od przedszkola pałaliśmy do siebie niechęcią. Nie miałam pojęcia dlaczego. Po prostu tak było. On mi dokuczał, ciągnął za warkocz, raz nawet przylepił mi gumę do włosów, a gdy po wielu próbach nie udało się jej ściągnąć, zmuszona byłam ściąć włosy do ramion. Wydarzyło się to tuż przed komunią, a każda dziewczynka chce mieć wtedy długie włosy, uczesane w ładną fryzurę. W szkole miał dużo znajomych, rozpowiadał o mnie nie prawdziwe historie, przez co nie miałam zbyt wielu znajomych. Gdzie tylko pojawiał się Patryk, pojawiały się też problemy.
Nie jestem złą osobą, rzadko bywam agresywna, zazwyczaj jestem w miarę wesoła. Jednak ten człowiek samą egzystencją wywoływał we mnie złość. Taki pech.
Nie dałam po sobie poznać, że zdziwiłam się jego widokiem. Rozejrzałam się w poszukiwaniu wolnych miejsc. Było tylko jedno. Tuż obok niego.
Niechętnie usiadłam przy nim, patrząc w przeciwną stronę. Wyjęłam słuchawki z uszu i wygrzebałam z torby książkę. Moim hobby było czytanie powieści. Zanurzyłam się w lekturze.
- Ładnie pachniesz - usłyszałam po pięciu minutach jazdy.
- Słucham? - odwróciłam się w kierunku chłopaka.
- Powiedziałem, że ładnie pachniesz.
- Dziękuję - odparłam zdziwiona, po czym wróciłam do lektury.
Nie dane było mi jednak spokojnie czytać. Patryk ciągle się na mnie patrzył. Rozpraszało mnie to.
- Zamierzasz wreszcie przestać gapić się na mnie jak na swoją następną ofiarę? Przypominam ci, że już kiedyś nią byłam.
Patryk zaśmiał się. Zdenerwowało mnie to. Nie było w tym nic śmiesznego.
- Nadal pałasz do mnie nienawiścią? Czyż nie zasługuję na przebaczenie? - zapytał, usiłując stłumić chichot.
- Z tego co pamiętam, nie byłeś dla mnie zbyt miły. Dlaczego więc miałabym być miła dla ciebie? - spytałam z pogardą, hardo patrząc w jego rozbawione jadeitowe oczy.
- Zmieniłem się, kotku - powiedział, dotykając ręką mojego policzka. Jak on śmiał to zrobić!?
- Zabieraj tę łapę z mojej twarzy albo to będzie twój ostatni widok na ten świat - warknęłam, po czym odsunęłam się jak najdalej od niego.
- Nic się nie zmieniłaś. To dobrze. Taką cię właśnie lubię.
- Co ty tu robisz? Dokąd jedziesz? - Miałam nadzieję, że zaraz wysiądzie. Irytował mnie.
- Jadę do mojej nowej szkoły - odparł z zadowoleniem.
- Której?
- Liceum imienia Stefana Żeromskiego w Osiedlu.
Poczułam, że wali się cały mój świat. Nie dość, że najwyraźniej wrócił, aby uprzykrzać mi życie, to jeszcze będzie chodził ze mną do szkoły!
- Tak, będę w tej samej klasie co ty. Super, prawda? To będzie najlepszy okres twojego życia - Powiedział, po czym wyjął ze swojego plecaka słuchawki i odwrócił głowę w drugą stronę. Cóż, nikt nie mówił, że życie nastolatki jest łatwe.